Człowiek osiągnął wiele. Równocześnie wiele stracił. Każdy sukces cywilizacyjny przyniósł nowe zagrożenia. Dla przykładu: leki zmniejszają naturalną odporność. Samochody zatruwając środowisko, niszczą też warstwę ozonową. Nowoczesne techniki stają się środkami uśmiercania. Telefony są przysłowiową smyczą wiążącą człowieka. A wszystko narzuca takie tempo życia i takie zagęszczenie ludzi na małych przestrzeniach, że wzajemna agresja narasta do niespotykanych dotychczas rozmiarów. I nie wiadomo, czy cierpienia fizycznego jest mniej, czy więcej niż kiedyś.
Równocześnie nasilają się kontrasty społeczne: zamożności, wykształcenia, dostępu do lecznictwa, do dóbr kultury. To zaś powoduje wewnętrzne, psychiczne cierpienia. Nasila się społeczna izolacja. W efekcie wielu ludzi dramatycznie przeżywa samotność wśród tłumu. Właściwie wszystko wydaje się możliwe - każdy znany i każdy nowy rodzaj cierpienia także.
Czy zatem fałszywe i zwodnicze jest proroctwo o nowej ziemi i nowym niebie, gdzie bólu i łez, i płaczu nie będzie? Nie, Bóg nas nie zwodzi. Ale obiecując - nakazuje. Niebo nowe i ziemia nowa - a równocześnie przykazanie nowe! Odczytaliśmy je dziś jeszcze raz z kart Ewangelii: Daję wam przykazanie nowe, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nie może być mowy o niebie nowym i ziemi nowej, jeśli zasady naszego życia pozostaną stare: ”oko za oko, ząb za ząb” lub ”bliźniego będziesz miłował, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził”. Więcej mamy takich niechlubnych zasad, których z Ewangelią pogodzić nie można. A najgorsza ta, która własny interes stawia jako zasadę naczelną, bez oglądania się na oceny moralne. Póki nie zaczniemy jako ludzkość, jako społeczeństwo, jako sąsiedzi, jako rodziny, jako osoby starać się postępować wedle przykazania nowego, póty nie zaznamy spokoju, a wszelkie cywilizacyjne udogodnienia będą się obracały przeciwko nam.