Uczniowie wierzyli w Chrystusa, ale wybiórczo. Chrystus duchowy, owszem. Ale cielesny? W samym środku naszych spraw? On doskonały i wszechmocny miałby się aż tak nami interesować? Przecież coś takiego nie przystoi Bogu! Przecież to do Boga niepodobne, aby zniżał się do nas!
Swoją drogą taka jednostronna wizja Boga jest bardzo wygodna. W ten sposób między Bogiem a nami wykopujemy przepaść, bo przecież my jesteśmy cieleśni. Bóg odległy i niedostępny jest też bezpieczny. W takiego Boga to my sobie możemy wierzyć. Jeśli mieszka On gdzieś tam w niebie, to co my możemy mieć z nim wspólnego?
Czy jako ludzie wierzący nie sądzimy czasem, że doświadczenie Boga jest odcięte od naszej cielesności i codzienności? Czy to możliwe, aby Bóg był obecny w naszej pracy, w cierpieniu, we współżyciu seksualnym, w jedzeniu, w polityce, w biznesie? Tak. On tam jest, tylko my Go nie widzimy, tak jak był ciągle przy Izraelitach, wierny i bliski, w doli i niedoli. Odkrywamy Go wówczas, kiedy zaczynamy w życiu widzieć Jego dary, gdy uznajemy, że bycie chrześcijaninem realizuje się tu i teraz, w ciele, w materii, w relacjach z innymi, w instytucjach społecznych.