Trąd w Izraelu uważany był za karę boską. Objawiał się najpierw białymi plamami na skórze, potem nabrzmieniami i krostami. Trędowaty był to po prostu wrak człowieka, często przymierał głodem. Trędowatych nie traktowano jak chorych, ale jak nieczystych i napiętnowanych przez Boga, dlatego kapłan urzędowo wyłączał ich ze społeczności. Przebywając w odludnych miejscach, trędowaci zobowiązani byli ostrzegać innych strojem, wyglądem i krzykiem. W razie wyleczenia z trądu musieli się starać o powtórne przyjęcie do społeczności. Jak więc widzimy, życie trędowatych było bardzo nieszczęśliwe. Nie dziwimy się zatem, że taki biedak, wyniszczony chorobą odważył się wbrew zakazowi przyjść do Jezusa i prosić Go o uzdrowienie. Cieszymy się, że Jezus go wysłuchał i uczynił cud.


Dziś my, wzorem tamtego biedaka, przychodzimy do Jezusa z trądem naszych grzechów, z ranami odniesionymi po niejednej duchowej klęsce, z sercem umęczonym gniewem, zawiścią, nienawiścią, kłamstwem, przeklinaniem, chęcią zemsty. Przychodzimy może nawet z obrzydzeniem do siebie, ze łzami w oczach, bo tylko Jezus może nas uleczyć i przytulić do siebie.
Jezus czeka na powrót syna marnotrawnego. Widząc jego żal, przebacza mu i podnosi, bo na to przyszedł do nas. Smuci go jednak, gdy ludzie „trędowaci na duszy" nie widzą swego grzechu i mają się dobrze.
Dlatego to skarży się do s. Faustyny:
Nie mogę kochać duszy, którą plami grzech. Ale kiedy żałuje, to nie ma granicy dla mojej hojności, jaką mam ku niej. Miłosierdzie moje ogarnia ją i usprawiedliwia (Dz 1728).
Gdy Jezus dotknie duszę, choćby nie wiem jak trędowatą, wraca zdrowie, radość i poczucie własnej godności. Może się jednak zdarzyć, że powrót do duchowego zdrowia będzie dłuższy, będzie odbywał się jakby etapami. O takiej sytuacji opowiada Philippe Madre, francuski lekarz, autor wielu książek z dziedziny duchowości, członek znanej Wspólnoty Błogosławieństw: