Wezwanie „nie bójcie się” powraca w Biblii wielokrotnie. Pojawia się wtedy, kiedy Bóg daje człowiekowi jakieś zadanie, wzywa do podjęcia decyzji, ryzyka. W dzisiejszej Ewangelii Jezus wzywa uczniów do szczególnego rodzaju odwagi. Chodzi o odwagę mówienia prawdy: „powtarzajcie jawnie, rozgłaszajcie na dachach, przyznajcie się do Mnie przed ludźmi”. Prawda potrzebuje odwagi, potrzebuje świadków. Tak było w czasach pierwszych męczenników, tak jest i dziś.
Timothy Radcliff, były generał dominikanów, zwraca uwagę, że dawniej obrzędy bierzmowania obejmowały uderzenie przez biskupa w policzek. Bierzmowanie było traktowane jako sakrament odwagi, przygotowujący do cierpienia za wiarę, nawet męczeństwa. Czy tak jest nadal? Radcliff zwraca uwagę, że aby być odważnym wobec świata, potrzebujemy najpierw odwagi we wnętrzu Kościoła: słuchania siebie wzajemnie, odważnego reagowania na zło.
Nam, współczesnym zachodnim chrześcijanom, brakuje odwagi. Boimy się jasno i prosto mówić o naszej wierze. Ulegamy łatwo presji pogańskiej kultury, która opanowała zachodni świat. Ta kultura w imię chorej tolerancji zakazuje mówić w przestrzeni publicznej o Bogu, o Chrystusie, o cnocie i grzechu, o prawdzie absolutnej... Dopuszczalna jest tylko religia w wersji „lajtowej”, w której – jak pisał Evdokimow – naczelnym dogmatem staje się stwierdzenie: „Bóg nie wymaga aż tyle”. Pisał św. Paweł do Koryntian: „Wiemy, że nie ma żadnego bożka na świecie i że nikt nie jest Bogiem z wyjątkiem Jednego” (1 Kor 8,4). Czy mamy odwagę powtórzyć głośno to zdanie, patrząc w oczy wyznawców współczesnych bożków? Czego właściwie się boimy?