Z mojego bierzmowania niewiele pamiętam, bo byłem wówczas chory. Miałem wysoką, ponad 39-stopniową, gorączkę. Nie doczekałem do końca uroczystości. Gdy biskup podszedł do mnie, namaścił olejem i powtórzył wybrane imię - Nikodem, zaraz wymknąłem się do domu, trzęsąc się po drodze jak galareta.
Moje bierzmowanie nie miało więc nic z gwałtowności powiewu Ducha Świętego, jakiej doświadczyli moi przyjaciele, którzy przeżyli nawrócenie. Charyzmatycy z Odnowy opowiadają o zapachu oleju, o tym, jak Duch nimi „trzepie" i rzuca na ziemię.
Moje życie duchowe nie obfituje w przełomowe chwile, to raczej borykanie się z codziennością: takie upadanie i powstawanie. Miałem w swoim życiu chwile potworne, bardzo oddalające od Boga i Kościoła i w ogóle przyzwoitego sposobu życia. Momentem, w którym zacząłem zadawać sobie bardzo poważne pytania była - trzy lata temu - śmierć syna.
To było doświadczenie, które bardzo mnie zbliżyło do Boga i spowodowało, że moja wiara jest żarliwsza, żywsza, przez ten krzyż uświęcona. Może to działanie Ducha Świętego, przyjętego podczas bierzmowania, pozwoliło mi znieść ten dramat i nie zwątpić?
Jan Pospieszalski, muzyk